Wciąż jestem chora, ale w jakiś sposób nauczyłam się z tym żyć. Mam wrażenie, ze przekraczam powoli tę cienką granicę dorosłości i świadomości, ze nikt tego życia za mnie nie przeżyje. Czasami mnie to przeraża, a z drugiej strony jest jakoś łatwiej. To moje problemy, moje decyzje i moje konsekwencje. Mam niesamowite wsparcie, ale też mam prawo być wolnym i dorosłym człowiekiem. Uczę się więc mówić "nie", nie jak rozkapryszone dziecko, a jak dorosła kobieta.
Nie, nie będę udawać, ze jest super, bo innym jest tak łatwiej. Nie jest, jeszcze długo nie będzie. Czasami są noce tak ciężkie, że nie wiem jak wstać rano. Z drugiej strony, jest we mnie taka wola życia, pragnienie by jeszcze tyle rzeczy zobaczyć, spróbować, zrobić, tyle książek przeczytać, tyle muzyki wysłuchać... Nie, nie chcę uciekać w nie-życie.
Pewnie, że chciałabym móc robić to co tylko zapragnę, dziś być tutaj, jutro na drugim końcu świata, ale takie życie jest luksusem na który nie wielu może sobie pozwolić. Jeszcze nie teraz, jeszcze nie dziś, ale kto wie, może za jakiś czas.
Co pewien czas znajduje coś co wiem, że mogłabym robić. Nie lubię o tym mówić, nie lubię słuchać, dlaczego nie mam szans, dlaczego będzie ciężko, że nie zdaję sobie sprawy na czym to polega. Oczywiście, że nie, ale nie dowiem się dopóki nie spróbuje, a ja uwielbiam próbować. Nie wyjdzie? Trudno, życie ma to do siebie, ze czasem nie wychodzi, ale zawsze mogę powiedzieć, ze próbowałam. Dlaczego miarą sukcesu mają być rzeczy na które mam papier? Kiedy dla mnie największą frajdą jest móc powiedzieć, ze spróbowałam czegoś nowego, dowiedziałam się czegoś o świecie i innych? Ja nie szukam prawd absolutnych, od tego są encyklopedyści i ludzie wierzący. Ja szukam kolejnego koloru kalejdoskopu, kolejnej osoby, kolejnego smaku, dźwięku, słowa...
Może powinnam myśleć realnie, ale nigdy nie byłam w tym dobra. Zawsze żyłam z głową w chmurach, zapatrzona w horyzont, tam gdzie mnie jeszcze nie było. Gdzie będę jutro? Co będę robić? Nie chcę tego wiedzieć na 100%, to jest właśnie cudowne. Rutyna mnie zabija, osłabia jak kryptonit Super-Mana. To nie jest łatwe do zaakceptowania dla otoczenia, ale jak wyjaśnić, ze najbezpieczniej czuje się wtedy gdy nie mam pewności gdzie będę jutro, za tydzień czy za rok? Gdyby to zależało ode mnie, wskoczyłabym w samolot, autobus, na prom, jutro była w Londynie, Paryżu lub Sydney.
Takiego życia chcę i o takie życie staram się walczyć, o taką wolność. Już się mniej boję (choć wciąż bywa że leże z rozkołatanym sercem i drżącymi dłońmi zasłaniam oczy przed światem), wciąż szukam swojego tempa, swojej pewności i postanowień.
Co się zmieniło, co zostało takie samo?
Kogo poznałam?
Czego się nauczyłam?
Jutro może porozmawiamy o drzwiach (kocham cię Suzannah), a może o Bogu i może żadne z nas nie wyjdzie z tego przekonane o racji drugiego, ale może też nie o to chodzi? Może warto cenić ten kontakt, te chwile gdy jesteśmy razem i możemy poznać się lepiej? (nie, nie znamy się, nie wszystko o sobie wiemy, staję się odrębnym człowiekiem, może warto poznać mnie taką?)
Chciałabym się zakochać, kochać, mieć, a jednocześnie czuję że nie ma we mnie romantyzmu. Nie widzę tego, nie rozumiem. Ale jeśli nie miłości to chociaż bliskości drugiego człowieka chciałabym zaznać. Może więc już czas?
***
To jest chaotyczna notka, mycie mózgu. Gdzieś tam jest sens, trochę dla mnie trochę dla innych. Niczego nie obiecuję.
1 komentarze:
dużo w tym pozytywnego myślenia w gruncie rzeczy. cieszę się
~samawieszkto
Prześlij komentarz